BÓG NIE ZSYŁA CIERPIENIA, ON JE PRZEMIENIA W MIŁOŚĆ

BÓG NIE ZSYŁA CIERPIENIA,
ON JE PRZEMIENIA W MIŁOŚĆ…

W życiu nie ma przypadków, u Pana Boga nie ma przypadków, przypadki są tylko w gramatyce…
Wszystko co się nam przytrafia w życiu – dobre, ale też i trudne, tragiczne rzeczy – mają sens, czemuś służą. Nawet cierpienia mogą zbliżać do Boga. Doświadczam tego w ostatnim czasie bardzo mocno.

Pięć tygodni temu wraz z żoną dowiedzieliśmy się, że nasz 4 letni syn Wincenty jest chory na ostrą białaczkę szpikową. Nagle wszystko stanęło… ale nie potraktowaliśmy tego jako wyroku, choć rokowania są takie, że tylko 50 % dzieci jest wyleczonych z tej choroby.
Od samego początku mieliśmy przekonanie, że Pan Bóg chce, abyśmy Go błogosławili, uwielbiali. Po prostu, abyśmy Mu dziękowali za tę chorobę. I tak za św. Pawłem, który mówi: „w każdym położeniu dziękujcie…”, tzn. nie tylko wtedy, kiedy jest dobrze, ale również kiedy wszystko się wali… – błogosławimy…

Są noce, poranki, kiedy się budzę i chciałbym, aby sen jeszcze trwał… wtedy zaczynam błogosławić, czasem ze zdrętwiałymi wargami… Bóg zawsze odpowiada, przychodzi z pokojem. Panu Bogu musi być miła ta modlitwa, bo pokazuje nam swoje znaki.
On przemienia ludzkie serca… Nigdy w życiu nie przypuszczałbym, że może się modlić za moją rodzinę taka ogromna rzesza ludzi. Dzwoni do mnie przyjaciel: – Paweł, modlę się za Wincenta… a to przyjaciel, którego zawsze chciałem przyprowadzić do kościoła. Nawraca się rodzina, zaczynają się modlić ci, którzy wcześniej nie praktykowali wiary. Moja szwagierka – 13 lat – pości 7 dni, prawie nic nie jedząc. Modlą się dzieci, które nie znają Wincenta, modlą się, żeby mogły się z nim pobawić…

Ks. Tischner kiedyś powiedział, że „cierpienie nie uszlachetnia, to miłość uszlachetnia”.

Jeśli kochamy w cierpieniu, to mamy szansę zbliżyć się do Pana.

Najpiękniejsze w całym tym trudzie, jest to, co Jezus robi ze mną… Nigdy wcześniej nie miałem takiej zażyłości, bliskości z Bogiem, jak teraz. Moja relacja z NIM, rozwija się dzięki temu doświadczeniu. Wcześniej, żeby o Nim pamiętać, nastawiałem sobie budzik w telefonie o różnych godzinach, żeby po prostu przypomnieć sobie o Nim… Teraz nie muszę tego robić, JEZUS wypełnia cały mój czas.

Pamiętam jedną noc, akurat wymieniłem się z żoną, aby zostać z Wincentym w szpitalu. To było po pierwszej chemii, był osłabiony, jego odporność była równa zeru. Był bardzo słaby, nic nie jadł, nie pił, nic nie mówił, leżał… na dodatek tego wieczoru zaraził się bakterią szpitalną i dostał biegunkę – siedem biegunek, przez całą noc. Gdy w środku nocy trzymałem go na rękach, błogosławiłem… błogosławiłem przez łzy. Bóg wtedy przyszedł, od razu odpowiedział – wiedziałem, że nie trzymam już swojego syna, ale trzymam na rękach Jezusa, jak Maryja pod krzyżem…
Ona z nami jest od samego początku. Wszystkie diagnozy, wyniki, kierunki leczenia dowiadywaliśmy się w święta Maryjne. Ona uczy nas kochać!
Jestem głęboko przekonany, że Pan Bóg nie zsyła cierpienia, On je przemienia w Miłość. Niech będzie za to uwielbiony. Chwała Panu.

Paweł wrzesień 2016